piątek, 11 kwietnia 2014

One

Pov Kimberly

Przeczesując ostatni kosmyk moich włosów, nie myślałam o niczym, jak tylko o rozpoczęciu wakacji. Choć do nich zostały jeszcze dwa miesiące, już mam w głowie plan, gdzie mogłabym pojechać, co mogłabym zobaczyć i kto mógłby mi towarzyszyć. Ten, kto zna moich rodziców, wie, że nie będzie łatwo by ich do tego przekonać, pewnie zaczną mnie wypytywać o rzeczy, które w moim życiu nie miały nigdy miejsca, między innymi o chłopaków. Nie wiem, dlaczego Bóg pokarał mnie takim losem. Połowa moich znajomych, choć nie mam ich zbyt dużo, ma chłopaków, bynajmniej ich mieli. Chodzą na imprezy, wychodzą wspólnie na zakupy, wyjeżdżają gdzieś na weekend tylko po to,by oderwać się od świata rzeczywistego i wspólnie spędzić miło czas.
     W moim przypadku tak nie było. Z moją mamą nie mam już dobrego kontaktu, więc stałam się córeczką tatusia, która nic nie może, lub ma ograniczone możliwości. Wychodzę z moimi przyjaciółkami tylko wtedy, gdy co godzinę będę dzwoniła do Ojca i meldowała mu gdzie jestem. Dziwię się, że Aubree i Sophia jeszcze się ze mną trzymają. W szkole, nikt nie zwraca na mnie uwagi, tak jakby bali się do mnie podejść i porozmawiać, bo mogą być za to, albo zamknięci w więzieniu, albo pobici przez mojego Ojca. Przecież nie mogę przyjaźnić się tylko z chłopakami, a nie dziewczynami. Cóż, najwyraźniej w świecie mnie nie lubią.
Przez siedemnaście lat mojego życia, nigdy nie popełniłam żadnego błędu, a przecież najprawdziwsze życie ma ten, kto się na nich uczy. Nigdy nie dostałam jedynki, nigdy nie byłam nie przygotowana do lekcji.
Rodzice powinni mi to jakoś wynagrodzić, pozwolić mi gdzieś pójść, lub przyjaźnić się z jakimś chłopakiem z mojej klasy, ale zamiast tego, siedzę w domu nad książkami, nie mogąc, ani na krok wyjść z domu, chyba, że wybłagam mojego Ojca, by pójść na noc do przyjaciółki i przysięgać mu, że nie będzie tam żadnych mężczyzn.
     Westchnęłam. Zaplątałam moje włosy w starannego koczka, decydując, że ubiorę biały top, czarne legginsy i białe conversy. Wyszłam z łazienki, chwytając moją skórzaną torbę na książki, która leżała na białej komodzie w pokoju. Wyjęłam z niej telefon, szybko sprawdzając godzinę. Przysięgam, jeżeli się nie pośpieszę na pewno będę spóźniona.
Zamknęłam drzwi i z pośpiechem udałam się w stronę schodów, napotykając po drodze na mojego młodszego brata Davida.
- Cześć Kim - mruknął pod nosem nieśmiało się uśmiechając.
- Cześć Dav - odwzajemniłam jego uśmiech, podchodząc do niego bliżej i - pierwszy raz od kilku lat -przytulając go.
       Pomimo tego, że moi rodzice są surowi, pomimo tego, że mój Ojciec uczył mnie, że należy mieć szacunek do swojej rodziny, szczególnie rodzeństwa i rodziców, przez kilka lat David był dla mnie jak przeszkoda w tym domu. Nie traktowałam go jak swojego brata. Odkąd pojawił się w tym domu, mama zaczęła poświęcać mi coraz mniej czasu skupiając się tylko i wyłącznie na nim, odpychając mnie od siebie i rzucając w kąt jak szmacianą lalkę. Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, ale to dlatego, że pomimo moich humorków, kapryśnych odzywek i ignorowania jej przez ostatnich dziesięć lat, Ona nic nie zauważyła.
- Kim - powiedział zdumiony - Myślałem, że mnie nie lubisz - ostatnie słowa wyleciały z jego ust, mniej entuzjastycznie.
        Tak, też tak myślałam.
Nie odpowiadając mu na jego słowa, odsunęłam się od niego, pędząc do kuchni, gdzie byli moi rodzice. Mama stała przy kuchence i smażyła naleśniki, a tata popijał kawę, czytając najświeższą gazetę.
- Cześć tato - zawołałam radośnie, chcąc jak najbardziej się mu podlizać. Sophia, stwierdziła, że skoro nigdy nie byłam na żadnej imprezie, powinnam teraz na nią pójść i zobaczyć jak to jest być pod wpływem alkoholu i jak to jest się bawić -uwaga- w gronie chłopców.
- Dzień dobry Kimberly - odpowiedział z szerokim uśmiechem na ustach - Jesteś głodna? - zapytał wskazując swoją brodą, na talerz gorących naleśników, stojących na środku owalnego stołu.
- Nie dziękuję, wezmę po prostu jabłka - sięgnęłam po owoce, chowając je do przedniej kieszeni mojej torby.
- Na pewno? - zapytał unosząc jedną brew do góry, i patrząc na mnie kątem oka znad swojej gazety.
- Na pewno - zachichotałam, zamykając torbę i podchodząc do mojego Ojca, by pocałować Go w policzek. - Lepiej będzie jak już wyjdę. Aubree i Sophia, czekają na mnie w aucie od dziesięciu minut. Pewnie dadzą mi wykład, jak niegrzeczne jest to, gdy ktoś nie przychodzi na czas - skrzywiłam się, otrzymując lekki gardłowy śmiech od Taty.
- Idź - machnął ręką, wskazując na białe, drewniane drzwi wyjściowe - Miłego dnia! - zawołał, gdy byłam już gotowa, by opuścić dom.
Zamknęłam za sobą drzwi i pośpiesznie wybiegłam z mojego podwórka.
    Jęknęłam, gdy zauważyłam wkurzone twarze moich przyjaciółek. Stały oparte o białe AudiS7, które należało do Bree. Gdybym miała możliwość teleportowania się, zdecydowałabym się prze teleportować na Marsa, byleby nie wsiadać z nimi do jednego auta, gdy są na mnie złe. Potrafią dać niezły wycisk nawet za dziesięć minut spóźnienia.
- Hej! - wykrzyknęłam entuzjastycznie do dziewczyn, gdy stałam zaledwie kilka centymetrów od nich - Jak się macie? - wyszczerzyłam swoje białe zęby w jak najbardziej niewinny sposób, tylko po to, by uniknąć krzyku, jaki pewnie miały mi do zaoferowania.
Wpatrywały się we mnie przez dobre kilka sekund, zanim Sophia zdecydowała się wreszcie przemówić.
- Co ty sobie do cholery wyobrażasz? - machała nachalnie rękoma - Obiecuję ci, że spóźnisz się choć jeszcze jeden raz, nigdy w życiu nie zabierzemy cię ze sobą! - wywróciłam oczami, zlewając na to co do mnie powiedziała.

      Właśnie skończyła się ostatnia lekcja, a ja jedyne co musiałam zrobić to posprzątać salę chemiczną, a następnie schować swoje książki do szafki. Mruknęłam sfrustrowana, nie chcąc sprzątać sali, która była prawie największym pomieszczeniem w szkole. Nie mogłam tego odrzucić. Im więcej pomagam, tym lepsze zachowanie na koniec semestru, a mojemu Ojcu bardzo na tym zależało.
- Pani Evans? Kogo mi dzisiaj pani przydzieliła do sprzątania? - zapytałam, będąc ciekawa kto będzie dzisiaj moim partnerem.
      Westchnęła wyciągając swój mały notes z kieszeni fartucha. Przeskanowała swoje notatki, następnie kierując swój wzrok na mnie.
- Justin Bieber - schowała swój notes - To z nim będziesz dzisiaj sprzątać. Powinien tu być za jakieś pięć minut. Powodzenia - uśmiechnęła się ciepło, chwytając swoją torebkę i wychodząc klasy.
Justin Bieber? Czy to nie, aby ten dzieciak o pseudonimie "Wiem, że jestem gorący, ale nie interesują mnie dziewczyny" z ostatniej klasy? Jeżeli mam być szczera, wolałabym sprzątać ze Stevenem Brownem, największym kujonem z całej szkoły, który w czasie lekcji dłubie w nosie, wycierając to o długopis. Potrafi być obrzydliwy kiedy chce, ale przynajmniej wiem, że nie będę obczajana, obmacywana, a następnie pieprzona w magazynku woźnego. Będąc w pobliżu Justina, byłoby to możliwe, choć On twardo utrzymuje, że nie interesuje Go żadna dziewczyna.
    Wzięłam ściereczkę, która leżała na biurku, nawilżając ją płynem dezynfekującym, zaczęłam wycierać stół do prac chemicznych, który był brudny od różnych niezbyt przyjemnych dla nosa substancji.
Drzwi otworzyły się okazując stojącego w nich nastolatka, wyglądającego niesamowicie przystojnie. Na nogach miał białe Supry, jego nogi ubrane były w czarne opadające jeansy, a jego abs widać było przez obcisłą białą koszulkę z dekoltem w kształcie litery V.
Odchrząknął. - Skończyłaś już mnie obczajać? - zawadiacki uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy zobaczył, że moje poliki przybierają ciemno-różowy kolor.
- Ja wcale n..n-i
- Wcale mnie nie obczajałaś? - parsknął i oparł się o framugę drzwi - W takim razie, czemu twoje oczy jeździły po każdym centymetrze mojego ciała przez dobre kilkadziesiąt sekund?
Pokręciłam głową w zażenowaniu i wróciłam do wykonywania dalszych czynności. Nawet nie zauważyłam, że go obczajam, ale to pewnie dlatego, że w swoim życiu widziałam go może trzy razy, co jest dziwne, bo wiedziałam o nim na prawdę dużo rzeczy, choć nie wiem czy prawdziwych.
Byłam przekonana, że mojemu Tacie nie spodobałoby się to, że moim partnerem do sprzątania jest starszy o  dwa lata chłopak, który nie jest z mojej klasy. Ale przecież Jego tu nie ma, mogę robić to, na co będę miała ochotę, cóż do momentu, aż wrócę do domu.
- Co mam zrobić? - splunął niezbyt miło, przyprawiając mnie tym o dreszcze, które przeszły mnie po całych plecach.
Zirytowana rzuciłam szmatkę na ławkę, odwracając się do niego i krzyżując ręce na piersi.
- Cokolwiek..... bylebyś coś robił. Nie będę odwalać całej roboty za Ciebie, okej? - warknęłam.
- Okej, okej - podniósł ręce w obronnym geście - Chciałem być miły, ale najwidoczniej dla Ciebie będę zmuszony być dupkiem.
Wywróciłam oczami po raz setny dzisiejszego dnia. Będzie dla mnie dupkiem tylko dlatego, że powiedziałam mu, że nie będę odwalać całej roboty za niego? Więc poprzednimi razy, kiedy był partnerem kogoś innego, On nic nie robił? Tym razem będzie inaczej. Nie dam się poniżać.
Odłożyłam mój telefon na ławce, zbliżając się do półki ze środkami czystości, wyjmując z niego pierwszą lepszą butelkę, która miała dość intensywny zapach.
- Masz - wycedziłam przez zęby, cisnąc w niego białą butelką.
Czy nie mówiłam, że moje życie to bałagan?
Nawet to, że muszę siedzieć tu z Bieberem aka Zarozumiałym dupkiem jest dla mnie surową karą. Mam nadzieję, że to już ostatni raz kiedy jest moim partnerem, nie zniosłabym kolejnej godziny z nim.
W tym momencie, wolałabym siedzieć w domu nad książkami, niż być z Nim tutaj. Nie był dla mnie, jeszcze bardzo nie miły, ale jego dotychczasowe zachowanie sprawiło, że stał się najbardziej znienawidzonym dzieciakiem przeze mnie. Jonas Mitchell, kapitan drużyny sportowej, uznany za najgorętszego chłopaka w szkole, który dostał tytuł "Największej męskiej dziwki w szkole", bardziej nadawałby się jako mój partner.
- Co to było? - splunął, rzucając butelkę na podłogę, powodując, że pękła i zabrudziła większą część podłogi. - Huh? - wycedził przez zęby, kiedy stał zaledwie dwa centymetry ode mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nienaturalnie szybkim tempie. Jego oczy przybrały ciemny, już nie karmelowy, lecz czarny kolor, a nos rozszerzył się pokazując jak bardzo był zdenerwowany. Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, stał tak blisko mnie, że poczułam jego miętowy oddech na swojej szyi. Jego ręka powędrowała do mojego biodra lekko je ściskając i wędrując nią coraz wyżej. W tym momencie zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę. Jego ciało było mocno dociśnięte do mojego, nawet kartka papieru nie zmieściłaby się między nami. Pochylił się, kierując swoją głowę na zgięcie mojej szyi, porządnie zaciągając się moim zapachem, minęło kilka sekund zanim wypuścił powietrze z płuc.
- Pachniesz tak zajebiście dobrze - jęknął w moją szyję, lekko ją całując.
Nieświadomie jęknęłam, czując jego pulchne, malinowe usta na najbardziej wrażliwym miejscu na mojej szyi. Kiedy jego krocze docisnęło się do mojego, straciłam kontrolę, czując jak moja kobieca strefa zaczyna pulsować.
Zamknęłam oczy delektując się chwilą. Mocno, przygryzł skórę na mojej szyi, ssąc ją i liżąc. Wyrwałam się z mojego transu odzyskując zdrowy rozsądek.
- Przestań! - zabrałam jego ręce z mojej talii, starając się go odepchnąć - Przestań do cholery! - zebrałam w sobie całą moją siłę i jak najmocniej odepchnęłam go od siebie. Moja dłoń natychmiastowo powędrowała do bolącego miejsca na mojej szyi, badając je opuszkami palców. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy uświadomiłam sobie, co zrobił. Malinka.
- Zapamiętaj sobie, księżniczko - mruknął nisko - Nigdy, przenigdy nie bądź dla mnie nie miła. Nigdy, nie celuj we mnie jakimikolwiek rzeczami. - szarpnął moje nadgarstki, powodując tym ból. Zaskamlałam na Jego działania, nie chcąc niczego więcej jak tylko dźwięku dzwonka i uwolnienia się od niego.
Skanował swoim wzrokiem całe moje ciało, aż wreszcie oczy Justina zatrzymały się w jednym miejscu. Wyciągnął swoją dłoń dotykając złoty, otwierany łańcuszek w kształcie serca.
Zacisnęłam oczy, nie chcąc, by go otwierał, lecz stało się zupełnie inaczej.
Otworzył zawieszkę, patrząc na to, co znajdowało się wewnątrz niej.
- Kimberly Trishia Morris - wymamrotał pod nosem - Ty jesteś Kimberly? - zapytał, dalej wpatrując się w zawieszkę.
Nie odpowiedziałam, będąc zdziwiona Jego zachowaniem. Raz zachowuję się jak skończony palant, a w pewnym momencie staje normalnym, niewinnym nastolatkiem.
- Pytałem o coś, kurwa! - sapnął - Więc teraz czekam na odpowiedź - panie i panowie, normalny i niewinny nastolatek minął, znów zamieniając się w palanta.
- T-tak - kiwnęłam głową - Ja jestem Kimberly.
Wrócił do swojej, poprzedniej pozycji, będąc teraz całkowicie wyprostowanym. Delikatnie złapał moją głowę w swoje dłonie, przyciskając usta do mojego czoła.
- Ty jesteś Kimberly - wyszeptał zdumiony, cofając się o kilka kroków.
Dzwonek zadzwonił, powodując, że udał się szybko w stronę wyjścia.
- Miej oczy szeroko otwarte, nigdy nie wiesz co Cię w życiu spotka - rzucił, zanim opuścił klasę, pozostawiając mnie w zupełnym zdezorientowaniu.

__________________________________________________________________________
Hej, hej, hej! :)
Jest i oto nasz pierwszy rozdział, który przygotowuje do dalszych rozdziałów.
Niektóre sceny, są mało opisane, ale to dlatego, że to pierwszy
rozdział i chciałabym, żebyście mniej więcej zapoznali się z 
dotychczasowym życiem Kim.
Mam nadzieje, że spodobał wam się rozdział, już nie mogę się doczekać, by napisać ich więcej!
Komentujcie :)


               
     

środa, 9 kwietnia 2014

The Prologue

To był już siódmy dzień z rzędu, odkąd na pierwszych stronach gazet widnieje czarna, zakapturzona postać
i kolejne niewyjaśnione morderstwo.
Całe Stratford stara się, by w końcu złapano sprawcę i wsadzono go za grube więzienne kraty, lecz wszystkie wysiłki idą na marne z każdym kolejnym morderstwem.

Dokładnie siedem dni temu, po raz pierwszy usłyszeli o tajemniczych zabójstwach. 
Myśleli, że więcej się Ono nie powtórzy.

Cóż..nadzieja matką głupich.
Każdy chodzi po ulicach miasta z osobą towarzyszącą, bojąc się o swoje bezpieczeństwo. 
Siły zbrojne starają się jak tylko możliwe, jednak załamują ręce z każdą straconą minutą.
"Kim jest morderca?" - zadają sobie to pytanie mieszkańcy Stratford, jednak od nikogo nie mogą uzyskać odpowiedzi. Żyją w złudzeniu, że sprawca zostanie złapany i skazany na śmierć, jednak ich promyki nadziei zgasły, gdy lokalne wiadomości poinformowały o kolejnym, nowym morderstwie.
Kobieta średniego wieku, matka trójki dzieci. Kochająca żona, jak co ranek szła do swojej pracy. Tym razem się tam nie pojawiła. Jak myślicie, gdzie jest?
Mężczyzna, około sześćdziesięciu lat. Jak co środę, wybrał się z żoną na cmentarz. Tym razem został tam już na stałe.

 Strach, ból, cierpienie.. Nikt nie wmówi mi, że życie jest piękne.
________________________________________________________________
Prolog, a już niedługo pierwszy rozdział :)
Mam nadzieje, że ktoś zainteresuję się blogiem i będzie śledził
to co chcę wam przekazać :)


sobota, 5 kwietnia 2014

Wprowadzenie

Idąc przez życie tylko z dwiema osobami, które nie są Twoją rodziną, nie masz gwarancji na to, by twoje życie było jak z bajki.
Spotykając pewnego mężczyznę, który nauczy Cię jak żyć, masz szanse na wszystko i to we wszystkich kolorach tęczy.
Czy tę dwójkę połączy coś, o czym nikomu się nie śniło?
Czy to prawda, że przeciwieństwa się przyciągają?

_______________________________________________________________________________
Takie krótkie wprowadzenie, do tego co mam wam do przekazania,
mam nadzieję, że ta krótka notka, choć trochę wam się spodobała.
Zapraszam do czytania i komentowania! :)